No dobrze. Nie był to znowu taki nowy sprzęt. Ale stary też nie. Zrobiony tylko na stary styl. Miał odtwarzacz płyt CD, odtwarzacz płyt winylowych, odtwarzacz kaset i radio. Cudo!Nie wiem gdzie wypatrzyłam tę magiczną skrzynkę pierwszy raz. Chyba w jakiejś gazecie. Gdy kupiłam samochód zaczęłam wyprawiać się po zdobycze zakupowe i tak znalazłam też mój sprzęt grający.
Od dnia, kiedy powstały te zdjęcia, upłynęło trochę czasu. A ja teraz jestem właścicielką aż czterech takich grających sprzętów! Dwa są u mnie w domu w Polsce, a dwa mam tutaj w Anglii.
Uwielbiam te klimaty wieczorem, kiedy mi takie coś, w starym stylu, pogrywa!Te, które posłałam do Polski są nieco zepsute. W jednym nie działa odtwarzacz CD a w drugim odtwarzacz płyt winylowych. Wszystko działało, ale się zepsuło. Chciałam naprawić, ale W Anglii powiedzieli, że lepiej kupić nowe, bo za samo wejście do takiego sprzętu zażyczą sobie ode mnie 50 funtów. Skandal! Połowę tej sumy kosztuje zakup takiego cuda z drugiej ręki. Mam nadzieję, że znajdę w Polsce specjalistę, który będzie potrafił naprawić ten sprzęt. I nie powie mi, że lepiej wyrzucić i kupić nowe.
- W zeszłym roku moja córka brała ślub. Po ceremonii wszyscy zjawili się u nas na herbatce - mówiła do mnie drobna brunetka, otwierając małe pomieszczenie na tyłach jej domu. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat.
Był maj, lało jak z cebra, a ja ledwo znalazłam to miejsce. Jak zwykle wybrałam się na łowy zakupowe z ogłoszeń prywatnych.
- To jedyny dom w wiosce o jasnym kolorze - napisała mi w wiadomości - Na pewno łatwo znajdziesz.
Wioska była tak mała, że nie zauważyłam, kiedy się zaczęła. Przejechałam całą i nie zauważyłam też, że już się skończyła. Wyglądało mi to na jakąś ulicę w szczerym polu z kilkoma domami, ale na pewno nie na wioskę.
- To już tu? - zdziwiłam się. Nie wiem kto był bardziej zaskoczony. Ja, czy moja nawigacja. SatNav nie zawsze dobrze działa. A czasem nawet jak działa, to nie chce się jej ufać, bo te angielskie wioski czasem są przedziwne.
Ale dotarłam. Dom był piękny, tak zwany cottage. Ja to nazywam stylem "chatki z piernika". Ogród otoczony był niewielkim murem pomalowanym na jasny kolor. Przy drodze rosły wysokie łupiny. Niestety mokły w deszczu. Kobieta zaprowadziła mnie na tyły domu, gdzie były pomieszczenia gospodarcze. Wszystko w stylu chatki z piernika. Urocze. Otwarła drzwi jednego z pomieszczeń i weszłyśmy do środka. Na ziemi, na rozłożonym starym kocu znajdowały się czajniczki. Czajniczki, czajniczki i jeszcze więcej czajniczków.
- Myślałam, że moją córkę skrócę o głowę - mówiła do mnie - po ceremonii mieliśmy zaprosić na herbatkę tylko kilkoro ludzi, a ona zaprosiła wszystkich! I powiedziała mi o tym niedługo przed ślubem. Musiałam kupić ogromną ilość czajniczków, bo jak zorganizować herbatę dla tylu osób? No jak? - mówiła - Teraz przyszedł czas to wszystko sprzedać. No i dobrze. Czajniczki były cudowne. Nie mogłam się zdecydować które chcę. Kupiłam od niej siedem. Cena była symboliczna, więc, jak zwykle, przekonałam sama siebie, że to grzech nie kupić, hahaha! Dobrze, że nie wzięłam więcej pieniędzy, bo przywlokłabym do domu jeszcze więcej. Szaleństwo. Przy okazji zakupu ucięłam sobie z panią brunetka miłą pogawędkę i opowiedziałam jej coś nie coś o moim kolekcjonerstwie. W takich momentach sprzedający często się cieszą. Mówią, że przynajmniej to, co sprzedają trafi do dobrego domu. I będzie miała jakiś użytek. Nie zostanie szybko wyrzucone, albo zapomniane. Nie zmarnuje się. I pani brunetka też się ucieszyła.
Mam dla czajniczków dobre miejsce. W salonie. Na jednej ścianie, po prawej i lewej stronie, symetrycznie stoją dwa takie same wysokie słupki. Tam, na tych słupkach będzie ich miejsce. I gdy już się u mnie pojawią, będę zapraszać na herbatkę. I można sobie będzie wybrać czajniczek. Tylko jeszcze mi musicie polecić dobry sklep z herbatami.
Parę razy zdarzało mi się ustalić detale zakupu i odbioru produktu i miałam
już dosłownie jechać po odbiór... a tu patrzę... a Facebook mnie informuje, że
produkt sprzedany! No ale jak to? Przecież się umawiałam ze sprzedającym...
Przecież miało być dla mnie! Ale jak tak można?
A jednak okazuje się, że można. Bo nie każdy jest słowny.
Niestety tak to bywa, że ludzie robią cię czasem w balona. Może ktoś po
prostu zaoferował wiecej pieniędzy? Czasem sprzedający sam zaznacza w opisie,
że przyjmuje oferty „kto da więcej”.
Raz się mi zdarzyło, że pewien pan obiecał dla mnie trzymać słonia... aż
wrócę z urlopu. Przyjechałam z tego urlopu, wysyłam wiadomość w sprawie
słonia... a słoń sprzedany! A może to i dobrze, bo mam już sporo tych słoni.
Ale ja się też parę razy wycofałam z zakupu, więc jest okej. Parę razy
stwierdziłam, że za daleko ktoś mieszka. Albo miałam jechać, ale dzień
wcześniej rozmyśliłam się. Czasem na coś się napalę, a potem zacznę myśleć na
spokojnie i dochodzę do wniosku, że za drogie, za daleko, albo zwyczajnie tego
nie potrzebuję. Rozsądek czasem dochodzi do głosu.
W sprawie podnóżka w głowie mi nie było rezygnowanie! Był za piękny! Takie
hafty kwiatowe w moim stylu haha! Na szczęście pani zerezerwowała go dla mnie i
dotrzymała słowa. Yuppi!
Ciężko było znaleźć dom, gdzie był odbiór. Dom nie miał numeru tylko nazwę
„Farmhouse”. Jeszcze to było na jakiejś wiosce „in the middle of nowhere”,
czyli w samym środku nicości. I jeszcze ciemno było, gdy po niego jechałam. Bo
to jesienny wieczór był!
Mój biedny SatNav w telefonie ma często nie lada zadanie. Sama się dziwię, że ta aplikacja daje radę i
nie prowadzi mnie w jakieś pole, albo w jezioro!
Ale niestety tym razem nie mogłam znaleźć domu. Nigdzie nie widziałam
plakietki z nazwą, a objechałam wioskę kilka razy. Było tam tylko kilka domów,
ale przecież nie będę pukać do każdego z osobna! Jeszcze jesiennym wieczorem!
Dobrze, że miałam numer telefonu do pani sprzedającej, bo mogłam dopytać
dokładnie, który to dom! Internet niestety nie działał mi w tej małej wiosce. Pani powiedziała, że dom ma „delikatnie
zielone drzwi garażu”. Niestety wieczorem, przy świetle latarni, ciężko jest
stwierdzić, czy dany kolor jest delikatnie zielony, czy może jakiś pomarańczowo
– żółty! Albo biały. Kurde!
W końcu pani podała mi numer rejestracyjny samochodu stojącego przed
garażem! I znalazłam dom po tym numerze! Bardzo szybko znalazłam, bo okazało
się, że właśnie obok tego domu zaparkowałam! To są normalne jaja! Dom miał
nazwę pięknie wypisaną na metalowej plakietce, ale... była ona inna niż ta,
którą mi podała pani sprzedająca! Bo był to dom jej ojca, a ona sama nie
pamiętała dokładnie jego nazwy! Matko... Dobrze, że się w końcu dogadałyśmy, bo
szukałabym tego miejsca niczym wiatru w polu!
Ale wszystko się udało. W domu był tylko ojciec. Okazało się, że była to
jakaś łańcuszkowa wymiana informacji. Sprzedawał jednak ojciec tej pani z Facebooka,
a nie ona sama. To już nie ważne. Ważne, że łowy zakończyły się pomyślnie.
A można przecież kupić w sklepie. Normalnie. Jak ludzie. Ale nie, bo w
sklepie, to za nudno! Bo ja się muszę włóczyć po jakichś zadupiach jesiennym
wieczorem. No ale ja nie wiem, czy w sklepach sprzedają tak zacnie haftowane
podnóżki w przystępnej cenie. Poza tym... zawsze jest historia do opowiedzenia,
gdy ktoś przyjdzie na kawę i usadowię go w ogrodzie na podnóżku. Bo w moim
ogrodzie nie ma jeszcze ani tarasu, ani stołu, ani krzeseł. Są tylko dwa, drewniane, tarasowe schodki, na których nie ma wiele miejsca. Pozostają wiec tylko kolorowe
poduszki rozłożone na zielonej trawie i ten właśnie podnóżek, który stał się pod-dupkiem.
Gdy byłam ostatnio w Polsce wpadł do mnie na kawę brat. Akurat rozsiadłam
się z mamą na drewnianych schodkach i dla brata już na nich nie
było miejsca...
- Mogę cię usadowić na haftowanym pod-dupku – powiedziałam, ale nie jestem
pewna, czy moje zacne hafty nie pobrudzą się od twoich roboczych spodni.
- Moje spodnie są czyste! Właśnie je założyłem! Jak chcesz, to sobie
sprawdź – oburzył się brat i wypiął w moją stronę swój tyłek.
Faktycznie, po oględzinach tyłka, stwierdziłam, że spodnie były czyste. Mógł usiąść
na haftach!
- Eeee siostra, ale to takie niskie, przy ziemi... Czy to nie jest
przypadkowo jakieś... tureckie? – zapytał brat sadowiąc się na pod-dupku - Mówisz, że mam się już przyzwyczajać, bo nas
wkrótce najadą?
- Weź ty się już uspokój!– powiedziałam – Nikt nas nie najedzie! To angielski
podnóżek, zakupiony w Anglii na jakiejś wiosce, jeszcze mniejszej niż nasza!
Siedź spokojnie i pij kawę!
Opowiadam wam wiele o moich zakupowych łowach, ale nie wszystkie z nich są ze sklepów charity. Ostatnio większość jest z Facebooka. Czy wiecie jak to wszystko działa? Jeśli wiecie, to możecie pominąć ten artykuł, bo was znudzi. Ale jeśli nie wiecie, a lubicie szperać za rożnymi pierdołkami, to zachęcam do czytania.
Mam tylko nadzieję, że wszystko dobrze wytłumaczyłam i pokazałam na zdjęciach.
Na zdjęciu numer 1 macie mój profil Facebook'owy. U góry, sa
ikonki – telewizorek, kółeczko z ludzikami, domek, jeszcze jedno kółeczko i
dzwonek. Każda ta ikonka do czegoś służy. Do polowania na fajne okazje służy
ikonka – domek. Sprawdźcie czy macie taką u siebie i dajcie znać. Ja tutaj użyłam wielkich czerwonych strzałek aby wam wszystko pokazać. Wybaczcie mi te strzały, wiem są okropne. Chciałam wam wszystko ładnie wyłuszczyć i wcale nie sugeruję, że macie problem z oczami!
Więc teraz klikamy w domek. Gdzieś tam musicie ustawić sobie wasz region. I
zasięg kilometrów w jakim Facebook będzie wyszukiwał wam ofert. Na zdjęciu numer 2 mam napisane „Today’s picks in Newton Aycliffe”. Obok tego
napisu jest napis „Change” i strzałeczka. Jeśli kliknę na ten napis ze
strzałeczką to wyskakuje mi właśnie taki zasiąg, którym mogę pomanipulować. Można
poprzesuwać mapę i na dole ustawić zasięg kilometrów - zdjęcie numer 3.
Na laptopie też możecie znaleźć tę ikonkę. Pokazuję to na zdjęciach 4 i 5. Wejdźcie na stronę główną Facebooka, gdzie wyświetlane są wszystkie posty od waszych znajomych. Po lewej stronie, pod waszym imieniem i nazwiskiem macie listę opcji. I tam powinien być taki domek. U mnie ten domek nazywa się „marketplace”. Ciekawa jestem jak się nazywa u was. Czy też macie angielską nazwę?
Wybaczcie zdjęcie tej świni. Koleżanka wrzuciła coś na temat masowej hodowli zwierząt na ubój, a ja, skupiona na tym, co chcę przekazać, nie zwróciłam uwagi i zrobiłam sobie "printscreen" na laptopie, czyli takie zdjęcie ekranu komputerowego. Ciekawe, ze nie zauważyłam tak wielkiej świni... Teraz to już za późno, nie będę tego zmieniać i szukać wam ładnego zdjęcia. A swoją drogą, faktycznie, zwierzęta na ubój są hodowane w dramatycznych warunkach.
Nie wiem czy
funkcję "Marketplace" tę ma się tak po prostu razem z profilem, czy trzeba coś instalować. Może ktoś mi podpowie, bo sama tego nie wiem. Wydaje mi się, że pojawiła mi się automatycznie wraz z
jakąś nowa wersją Facebooka. Nie wiem też, czy "Marketplace" to jest oficjalna nazwa tej funkcji, czy ja mam ją po angielsku, a wy będziecie mieli ją po polsku. Zobaczcie sami.
Potem możemy już przeglądać oferty. U mnie widać to na zdjęciu nr 6, 7 i 8. Są to przede wszystkim oferty od osób prywatnych, które chcą coś sprzedać, albo czegoś się pozbyć po niskiej cenie. A przynajmniej ja dostaję takie oferty. Zdarzają się też ceny wysokie, zwłaszcza przedmiotów kolekcjonerskich. I czasem można spotkać też oferty z małych sklepików. Jeśli chcecie więcej ofert z danej dziedziny, to klikacie na napis "see all" - zdjęcie nr 8. U was może to być napis "rozwiń" lub "zobacz wszystko".
Oferty są poukładane tematycznie. Ja mam podział na ciuchy, przedmioty
domowego użytku, przedmioty kolekcjonerskie, meble... i tak dalej. Na każdą
kategorię można kliknąć i ją sobie rozwinąć. I buszować.
Możecie też kliknąć na "categories", zdjęcie nr 9. U was to pewnie będzie napis "kategorie" czy coś takiego. I tam już klikacie w poszczególne kategorie i macie produkty tylko z tej dziedziny - zdjęcie nr 10 i 11. Ja mam najpierw listę nowości ze sklepów, potem listę ofert dnia, ofert z lokalnych grup sprzedażowych, potem samochody i wynajem nieruchomości, domów, mieszkań, pokoi i miejsc na wakacje - zdjęcie nr 10. Gdy przewiniecie nieco w dół, to znajdziecie tam całe mnóstwo innych kategorii i podkategorii. Jest to naprawdę bardzo rozbudowane. Widać to na zdjęciu nr 11. Gdy klikniecie na poszczególna kategorię, możecie już szukać według waszych preferencji. Ja kliknęłam na ciuchy i tu ustawić można sobie rozmiar lub konkretną rzecz jakiej się szuka, np sukienkę ślubną. Pokazuje to zdjęcie nr 12. Możecie tutaj też ustawić zasięg poszukiwań. Opcji jest na prawdę mnóstwo. Działa to jak nasz polska tablica.pl, która została teraz zmieniona na OLX. Pobawcie się, jak macie ochotę i dajcie znać, co znaleźliście.
Jak się wam coś podoba, to klikacie na to. Ja kliknęłam na produkt „ceramic door knobs”, co pokazuje zdjęcie nr 13. Czasem jest tam więcej zdjęć produktu więc możecie sobie poprzewijać i pooglądać dokładnie. Jak chcecie zapytać o dostępność, to klikacie w ten niebieski napis - zdjęcie nr 13. U mnie jest po angielsku „ask for details”. U was pewnie będzie coś w stylu "zapytaj o szczegóły" albo "zapytaj o produkt"
Gdy klikniecie w niebieski napis to Facebook automatycznie wyśle wam zapytanie do sprzedającego o dostępność danego produktu. Możecie też sobie daną rzecz zachować na
później, albo podzielić się odkryciem na Facebooku. Można też napisać do
sprzedającego wiadomość i zapytać o jakieś detale. Pod niebieskim paskiem macie
kółeczka z ikonkami. Właśnie tam są te opcje. Pokazuję to na zdjęciu nr 14. Poniżej jest informacja o sprzedającym - zdjęcie nr 15, przybliżona lokalizacja, skąd
można odebrać produkt, oraz opis produktu - zdjęcie nr 16. Niektórzy sprzedający oferują też
transport. Może być darmowy, jeśli jest blisko, lub za niewielką opłatą jeśli
sprzedający mieszka nieco dalej.
Po wysłaniu zapytania o dostępność produktu czekamy na odpowiedź. Niektórzy
sprzedający odpowiadają od razu. Na niektóre odpowiedzie czekałam parę godzin a
na inne parę dni. To wszystko zależy jaką sprzedający ma ma dostępność do Facebooka
i jak bardzo mu zależy na sprzedaży danego przedmiotu. Sama nieraz wystawiałam
coś na sprzedaż i po jakimś czasie już zapomniałam, że to chcę sprzedać i nawet
mi się już nie chciało odpisywać kolejnej osobie i wysyłać wszystkich
szczegółów produktu. Więc cierpliwości. Jeśli produkt dostępny i sprzdawca
chętny, nie zapomniał, lub się nie znudził, to wam odpisze. Potem
tylko ustalacie dzień i godzinę odbioru, pytacie o dokładny adres, ustalacie
sposób odbioru – czy przyjedziecie odobiście czy wyślecie kogoś z rodziny czy
znajomych i można jechać! Ja zawsze wrzucam adres w SatNav, czyli w moją
aplikację z nawigacją, którą mam w telefonie. Aaaa i nie zapomnijcie gotówki! Jeśli nie macie wyliczonych pieniędzy, to warto zapytać przezd przyjazdem, czy
sprzedający ma wydać resztę. Pamiętajcie, że to, w większości przypadków nie
sklep, tylko osoba prywatna. Może nie mieć drobnych!
Ja się doskonale bawię przy takich łowach. Nie dość, że kupuję, to jeszcze
zwiedzam sobie okoliczne wsie i miasteczka. I podziwiam piękne angielskie
widoczki. Na tyle na ile da się je zobaczyć w czasie prowadzenia samochodu.
Zdarzyło mi się też parę razy zabłądzić, ale to tylko dodatkowa przygoda.
Pamiętajcie, żeby mieć telefon dobrze naładowany a najlepiej ładowarkę podłączoną w samochodzie, aby w razie potrzeby
skontaktować się ze sprzedawcą. No i Internet w telefonie. Jeśli nie macie
internetu w telefonie, to weźcie lepiej numer telefonu do sprzedającego.
Będziecie mogli zadzwonić w razie gdybyście się zgubili szukając jego domu! Nie
wiem jak jest z adresami w Polsce, ale angielskie adresy są czasem bardzo dziwne. Na
przykład nie ma numeru domu, tylko ulica i nazwa domu. Tutaj często domy mają
nazwy! Ja mówię, że to są imiona!
Na Facebooku możecie też sprzedawać. Nie będę się tu na tej temat rozpisywać. Liczę na to, że odnajdziecie się w tym sami. A jeśli nie, to zrobię wam kiedyś osobny wpis na ten temat.
No to tyle na temat zakupów na Facebooku. Ciekawe czy przydał się wam ten
artykuł. Dajcie znać. Może niektórzy z was już korzysytają z tej aplikacji, tak samo szalenie
jak ja. Ja w ten sposób urządziłam połowę swojego domu! Świetna zabawa! W
Anglii możecie wyszukać super rzeczy, bo jest to jak sklep charity w telefonie! Ciekawe jak jest w Polsce.
Przyjemnych łowów! Tylko nie wpadnijcie w zakupoholizm!
Dupa, łokieć, kawa, sernik...
Zaraz będzie tu Piździernik!
Koleżanka wrzuciła takie fajne zdjęcie psa w golfie. I ten wierszyk też tam był.
Co go czytałam, to się śmiałam.
I tak, od tego śmiechu, mnie zainspirowało.
Jesień nadchodzi. A razem z nią chłody i nieprzyjemności. Depresja, smarki i zimne stopy, jak to pisało na innym fejbukowym zdjęciu.
Więc, w związku z Piździernikiem, ja mam tutaj coś takiego miłego i puchatego, miękkiego w dotyku, co uprzyjemni te szarugi.
Szarugi można uprzyjemnić sobie spoglądając na kolor, lub dotykając materiału. Można zanurzyć w nim twarz i się pomiziać...
To co tu mam to dwa kominy - żółty i czarny, oraz trzy długie szale - niebieski, żółty i szary. Szale zakupiłam już dawno na eBay'u, chyba rok temu albo nawet dwa, więc mogą już teraz nie być dostępne. Ale jak się mi gdzieś nawiną to wstawię linka na stronę fejsbukową. Może sobie ktoś z Was będzie chciał zamówić. Szale te były we wszelakich kolorach, pamiętam. Nawet we wściekłym różu i zieleni butelkowej.
Kominy zakupiłam niedawno w Primarku! Po 4 funty sztuka. Więc kto jest w Anglii i ma ochotę to może śmigać i się zaopatrzyć.
Umilamy sobie życie, miziamy się w zimne, jesienne wieczory.
Żółty szal będzie pasował kolorystycznie do ostatnich jesiennych liści.
A niebieski można założyć wieczorem. Albo poczekać do zimy. Wtedy będzie pasował to śniegu i chłodu zimowych dni.
No, tylko, że tym projektantem to jestem ja!
Chyba nie myśleliście, że takiego prostego emigranta stać na jakiegoś Gabanę, czy jakąś Pradę?
Zresztą może i by mnie było stać gdybym wybrała zakup torebki zamiast zakupu klińca na drogę do domu...
Ale powiem szczerze, że mnie Prady i Gabany nie podniecają aż tak, żeby wydać na nie tyle kasy. Już bym wolała sobie zęby wyprostować!
Torebkę kupiłam w sklepie Charity za półtora funta.
Oczywiście nie w takim stanie!
Była sobie tylko taka... czerwona.
Wszystkie te różyczki zakupiłam na eBay'u i naszyłam sobie sama.
Ale Was torturuję znowu tymi naszywkami. A macie! A różyczką wam w nos! Albo kawałkiem serwetki!
Ci, co lubią powiedzą, że fajne, a ci co nie lubią, powiedzą, że znowu odprawiam swój kicz.
Ale chyba o to chodzi, żeby każdy miał swoje własne zdanie.
Ja doszłam ostatnio do wniosku, że potrzebuję tych kwiatowych naszywek. To nie tylko obsesja, ale też i lekarstwo. Wyjaśnię Wam wszystko wkrótce w poście zatytułowanym "Od dupy strony".
A na razie możecie nacieszyć się widokiem czerwonych różyczek.
Ja torebkę noszę do czarnego płaszcza, albo do czarnej długiej sukni. Mam też taki gruby czarny pas z haftowanymi czerwonymi kwiatami z przodu. Pasuje jak ulał i czarna suknia już nie jest taka czarna!
Najbardziej lubię tutaj te trzy listeczki ułożone w pionie, jeden nad drugim. I udało mi się też zmienić przeszycia. Były białe. Wyprułam. I włożyłam zieloną mulinę! Yuppi!
Ogłoszenie znalazłam wczoraj. I wyglądało mi tak nijako, myślałam, że to zwykły dywan na ścianie. A, że potrzebuję coś do sypialni na jedną ze ścian, to pomyślałam, że napiszę do babki. Co mi szkodzi. Zdjęcie ogłoszenia nie wygląda zachęcająco, wiem. I gdy spojrzałam na nie pierwszy raz myślałam, że to będzie tylko dywan na ścianę. Ale postanowiłam pojechać i obejrzeć. I kurna... opłacało się!
Umówiłam się i pojechałam. Ogłoszenie było prywatne, jak wszystkie, z których kupuję swoje bibeloty. Oczywiście nie mogłam znaleźć domu, bo był gdzieś na wsi i nie miał numeru tylko imię, nazwę. O imionach domów jeszcze kiedyś napiszę. W końcu znalazłam te hawirę, bo był to dom dość ,kurcze pokaźny, wykonany z kamienia szarego, z ładną brama wjazdową. I wynieśli mi ten dywan na zewnątrz do pokazania. I się zachwyciłam!
Jaka kompozycja! Co na niej widzicie? Bo ja jakieś domy czy wejścia, arkady. A może jakieś wieżyczki jak w Istanbule. Chyba mnie te kształty właśnie przyciągnęły do tego ogłoszenia. I te kolory!
Zobaczyłam przepiękną tkaninę na ramach takich jak obraz. Tkanina jest jak patchwork ale jest tez wyszywana koralikami i cekinami. Gdy zaświeci słońce albo gdy popatrzysz z boku, pod kątem to te cekinki się pięknie błyszczą. Ach! I tego moje zdjęcia nie oddają niestety! Ale pokażę tu jeszcze zbliżenia na detale.
No dla mnie ekstaza!
Jeszcze jedno zbliżenie z detalami wam zrobię, możecie sobie postudiować formę, kto lubi.No i oczywiście po powrocie do domu postanowiłam strzelić sobie stado selfie! Bo akurat mi sukienka tak spasiła do tego! No zachwyt. Teraz trzymam obraz w pokoju i cieszy mi oko. Za parę miesięcy pojedzie do Polski i będzie zdobił mi moją indyjską sypialnię. Nie wiem czy to jest motyw indyjski, raczej chyba nie, ale pasuje mi do kolorów w sypialni i do ogólnego nastroju, który tam panuje. Ach! Co za radość!
Selfiara, a feee! :)
Miałam też taką zajawkę na obszywanie kurtek.
Znalazłam jedną jeansową i postanowiłam się trochę pobawić.
Kilka serwetek zostało pociętych na kawałeczki i na kurtce ułożyłam pierwsze wzory.No i potem to już fastryga i mozolne przyszywanie.
To przyszywanie zajęło mi dosłownie wieki. Nie wiem ile nocnych zmian na nie poświęciłam. Trudno to zliczyć, bo kurtkę wyszywałam na przemian z moim pisaniem.
Ale efekt jest całkiem fajny!
I czasem myślę, że może tych wzorów jest trochę za dużo, ale co tam. Jak szaleć to szaleć!
Kurtka pojechała do Chorwacji. Dałam ją Ninie na pamiątkę. Niech sobie nosi i pamięta o mnie.
Nina za to, na pamiątkę chciała mi kupić indyjską kurtkę z jednego Facebook'owego ogłoszenia. Kurtka okazała się za duża, więc do tej pory mam te pieniądze od Niny i nie mogę się zdecydować co sobie za nie kupić hahaha! A może powinnam kupić kilogram serwetek i znowu zacząć obszywanie????????
Hobby to dobry sposób na emigracyjną rzeczywistość. Zamiast zapijać w pubie smutki i radości, lepiej sobie zmajstrować taką oto wyszywankę!
Zdjęcia już miałam jakiś czas temu na swoim fejsbukowym profilu. Więc kto widział ten widział. A kto nie widział ten ogląda!
Ta - dam! Jak się robi takie cuda?
Kupuje się kurteczkę za parę funtów na charitach, a na eBay-u kilka naszywek. Naszywki tnie się na kawałki. Potem układa się na kurtce w ładne motywy. Naszywki się najpierw fastryguje na szybko, tak, żeby tylko się trzymały. A potem to już dłubanina z przyszywaniem.
Ładnie wychodzi na kołnierzykach, na mankietach albo na kieszeniach.
Ja swoją przygodę z naszywaniem zaczęłam długo przed tym, zanim się pojawiła na to moda. Od jakiegoś czasu ciuchy z naszywkami są w wielu sklepach. I pewnie nie jeden już ma dosyć tych motywów. Ale ja nie! Jeszcze się nie znudziłam i naszywam sobie wciąż i wciąż! I na pewno coś jeszcze pokażę! Jest to o wiele tańsze niż sklepowe i można zrobić sobie na prawdę odjechane kurtki! Ma się zajęcie i satysfakcję, nie wspominając o zaletach terapeutycznych!
Po lampach przyszła kolej na lustra...
Ponieważ nie miałam w pokoju porządnego lustra, zaczęłam szperać w pobliskich sklepach charity i wkrótce coś znalazłam.
Wtedy pojawiła się myśl.
"A może by tak przywieźć coś takiego do Polski?"
No i tak się zaczęło.
Oto jedno z pierwszych luster, bardzo zwykłe zresztą, bez fantazji.
Za to w kolejnych zakupach już poszalałam. To salonowe cacko uwielbiam na całego! Udało mi się je dostać dość tanio, jest bardzo lekkie i ma nietypowe kształty.
Kolejny zakup to było lustro, które mam przed schodami. Jest dokładanie w takim samym kolorze jak ściana więc się delikatnie komponuje. Było to wysokie lustro wolnostojące, z takim stojaczkiem z tyłu. Ale rozmontowaliśmy wszystko z tatą i już wolnostojące nie jest. Wisi sobie ładnie na ścianie. Niestety nie mam zdjęcia z domu ale udało mi się znaleźć takie samo on line. Najbardziej lubię w nim ten ładny detal na górze.
Pewnego dnia nieco za bardzo zaszalałam i zostałam właścicielem tego czarnego okazu. Muszę przyznać, że miałam jakiś tam pomysł, ale już teraz pomysł się zmienił i lustro do niczego mi nie pasuje. Mam w planach totalnie go przemalować a może i dodać różne kolory. Zobaczymy. Na razie postawiłam je... w łazience!
I oto już ostatnie na razie lustro w mojej szalonej kolekcji. To rzeczywiście będzie docelowo do łazienki bo mam tam taką wąską ścianę. A tego okazu jestem bardzo dumna.
To na pewno nie koniec. Potrzebuje jeszcze co najmniej ze cztery lustra! I ktoś może się śmiać, że jestem stara ciotka - wariatka ale ja mam ubaw i skaczę z radości jak dziecko! Cudownie jest puścić wodze wyobraźni i pozwolić sobie na... małą i dużą cudaczność!
A Ty? Masz jakiś dziwactwa?
- Lampiara! - powiedział brat
- Graciara! - powiedziała siostra
- No co, jak ja mogę mieć osiemdziesiąt kur, to ty możesz mieć dwadzieścia lamp! - powiedział tata.
I wszyscy oni mieli rację!
Z tym, że lamp jest już nie dwadzieścia, ale trzydzieści.
I ostatnio jak się rozpakowałam z gratami, to stół w salonie wyglądał tak:
A zaczęło się bardzo niewinnie. Pewnego dnia, w pierwszym roku emigracji, wybrałam się ze znajomymi na tak zwany "car boot sale", czyli targowisko rupieci. I tam zakupiłam pierwsze dwie lampy. W zasadzie to osobno, za całe 2 funty, zakupiłam bazy dwóch lamp. A za 40 pensów kupiłam do tych baz dwa identyczne abażury. Jedna z lamp się stłukła w czasie przeprowadzek, ale drugą mam do dziś. Mam do niej sentyment, bo jest ona początkiem mojego lampowego uzależnienia. Oto ona:
Po pierwszych dwóch lampach przyszły następne.
Niestety nie mam za dobrego zdjęcia.
W pewnym momencie, w zbieraniu lamp, zaczął mnie wspierać wujek Bill. Podarował mi on pewnego dnia dwie lampy ze swojego salonu twierdząc, że ma ich i tak za dużo. Trzecią taką samą lampę kupiłam na targowisku rupieci. Mam teraz trzy identyczne.
Jednego roku dostałam lampę pod choinkę.
No i potem już poleciało. Przyszły lampy małe i duże, różnych kształtów i projektów. Staram się kupować taniej ,albo kupuję same części i potem je w domu składam. Na przykład te dwie bliźniaczki będą piękne po obu stronach łóżka, ale najpierw muszę znaleźć do nich nakrętki do mocowania abażurów.
Oto kolejne dwie królewny. Te już nie wymagają napraw, działają poprawnie.
I moje dwie absolutne ulubienice!
Do tej oto lampy udało mi się dostać taką samą lampę sufitową.
Lampy sufitowe pokażę kiedyś w osobnym wpisie.
No i jeszcze jedna bardzo ładna lampa i dwie zwykłe z czerwonymi abażurkami.
Niektóre lampy są już u mnie w domu, inne mam w Darlington, a jeszcze kilka czeka u wujka Billa, w pudłach w garażu. Przyznam, że parę mam też w samochodzie. Kilka z nich wymaga naprawy i przeróbek, kilka potrzebuje nowych części. Muszę też pamiętać o żarówkach, gdyż niektóre angielskie żarówki są inne niż polskie i u nas w kraju nie mogę ich dostać. Wraz z lampami muszę przywieźć do Polski worek żarówek.
Na zdjęciu piękny abażur, do którego nie znalazłam jeszcze podstawy.
Lampy to dla mnie nie tylko wrażenia estetyczne. Mają one też właściwości terapeutyczne. Dzięki abażurom, w różnych kolorach i różnych grubościach materiałów, dzięki dodatkom, takim jak koraliki i kryształki, lampy dają różne światło. Często wieczorem włączam parę lamp i spokojną, relaksująca muzykę. Siedzę, pijąc herbatę, słuchając melodii i patrząc na światło. Jest mi dobrze i spokojnie. Mam w sobie szczęśliwą ciszę. Dobrze jest odnaleźć coś co cieszy oko i uspokaja duszę. Nawet jeśli będzie się potem tego miało w ilości trzydzieści haha!
"W Anglii jest tak nudno, nie ma co robić, człowiek nie ma żadnego hobby!" powiedziała mi kiedyś koleżanka.
A ja jej na to "To nie prawda!"
Ja odnalazłam tu wiele ciekawych rzeczy będących odpowiedzą na moje artystyczne potrzeby. Rozwinęłam hobby jak skrzydła
i coś nie coś Ci o tym opowiem.
Jest to kącik dla wszelakich dusz artystycznych, miłośników staroci i zbieractwa klamotów.